Archiwum 04 listopada 2005


lis 04 2005 próba rozliczenia samej ze sobą cd
Komentarze: 3

Dziś Bogda mi wypomniała, że nie ma cd. A śmieszne bo miał być, napisałam się sporo, komputer się zawiesił, w wszystko wcięło, pewnie krasnoludki zabrały :).Tego samego nie odtworzę, ale spróbuję.
Opisywałam, jak się mi pracowało w drugiej firmie.Mieściła się w Śródmieściu, był dobry dojazd. Na początku byłam bardzo zestresowana. W ciągu półgodzinnej przerwy można było wyjść z budynku. W ramach ostresowywania chodziłam z M, który blisko pracował posiedzieć w kawiarni.Ale ogólnie ludzie byli zyczliwi i szybko doszłam do ładu ze swoją psychiką. Grono informatyków było nieliczne, ludzie w moim wieku. To był pomysł dyt\rektora, który dobierając takich ludzi nie musiał nami zbytnio sie zajmować. Praca szła sama a on się włączał w sprawach konfliktowych, których nie było wiele. Mogę się pochwalić, że ja czasami słuzyłam jako pośrednik między stronami. Na przykład mój kolega, z którym opiekowaliśmy się jedną aplikacją nie zawsze umiał się dogadać z dysrektor departamentu merytorycznego, i wysyłał mnie. Znana byłam jako ekspert od Excela, i kiedyś jedna z młodych dziewczyn zawołała mnie, że coś dziwnego się dzieje z literami w Excelu. Okazało się, że klawiatura pisała nie to co się wciskało, być może zalała ją. Jak jej powiedziałam, żeby zadzwoniła do kolegów administratorów, bo oni zajmowali się też obsługą techniczną, to prosiła, żebym ja to zrobiła, bo ją wysmieją i będą krzyczeć.

Aplikacja, którą ładnie mówiąc konserwowaliśmy, była stworzona przez człowieka, który juz tu nie pracował (założył prywatną firmę i czasem pracował dla tej instytucji). Projekt był bardzo dobry, ale nie wszystkie rzeczy były pokończone. Do naszych zadaż należało pilnować działania, bo było to główne oprogramowanie firmy, które zapisywało w bazie dane z podległych zakładów, kontrolowało je, tworzyło różne tabele. Ale nie tylko to robiliśmy. Departamenty miały nowe pomysły i trzeba je było "zaimplementować", czyli stworzyć nowe moduły, które działaly w ramach bazowej aplikacji. Część pomysłów była moja i myślę, że nie miałam czego się wstydzić.
Po pół roku pracy przenieśliśmy się do nowego budynku, ale daleko. Gdyby nie metro jechałabym w jedną stronę 1,5 godziny, a tak tylko 45 minut z 10 minutowym dojściem. Okolice były bardzo ładne, dzielnica willowa i pozostałości po łąkach. Na pół godzinną przerwę chodziło się teraz na spacer, bo były tam tylko sklepy z produktami śniadowniowymi.
Warunki były bardzo dobre, myślę, że zawdzięczliśmy je Pani Prezes, która jako kobieta zauważała takie sprawy. W pokoju ponad 20 metrowym byłam tylko ja z kolegą (po zmianach siedziało tam 5 czy 6 osób), kwiatki były pod całkowitą opieką specjalnie zatrudnionej pani, która nawet je podlewała i kupowała nowe, jakie chcieliśmy. W specjalnym pokoju sniadaniowym była woda przywożona w pojemnikach, lodówka, czajnik, mikrofalówka, przytulny kącik do zjedzenia i pogadania. Załatwiony był catering, oczywiście płatny, gdzie można było zamówić zestaw obiadowy.

Dobrze wspominam tę pracę, bo poza oczywistymi korzyściami finansowymi była dobrze zorganizowana. Jeśli pracowało się intensywnie w ciągu dnia, nie zostawały żadne zaległości. Oczywiście był to skutek tego, że w porozumieniu z departamentami merytorycznymi sami planowaliśmy nasze prace, a dyrektor tylko podpisywał. W ciągu 3 lat chyba tylko dwa razy była konieczność zostania trochę dłużej, a i to była raczej wina niedopatrzenia współpracy zewnętrznej.
Po połączeniu instytucji, dyrektorem od spraw informatyki został człowiek z tej drugiej firmy. Zostawił swoich informatyków, których zadaniem do tej pory poza administracją systemów było do tej pory głównie zbieranie założeń do zamówień dawanych zewnętrznym firmom. A od nas zostawił 3 osoby z 7.
Po wysłaniu kilku CV z ofertami, nie dostałam żadnej odpowiedzi. Byłam tak załamana, że zwróciłam się do mojej dawnej instytucji i byłam szczęśliwa gdy chyba z litości zostałam przyjęta z powrotem, niestety do innego działu
Nie wiedziałam co mnie jeszcze czeka ...
CDN

kapciuszek : :