Archiwum 16 września 2005


wrz 16 2005 próba rozliczenia samej ze sobą cd
Komentarze: 6

Muszę przyznać, że ściągnęłam pomysł notki w odcinkach od Harley i ERRADA, ale może mi to ujdzie na sucho, bo nie jestem żadną konkurencją w pisaniu.

Fanaberka chciała przeczytać coś o dyskotekach, ale to chyba oddzielnie.A w związku z tym przypomniałam sobie, że jak pracowałam w tej instytucji statystycznej to już były dyskoteki, na które chodziłam w parze a nie "na łowy".

No i w tym czasie zdecydoiwalismy o małżeństwie. A moja instytucja zdecydowała sprowadzić tzw minikomputery Logabaxy z Francji. Przyjechał Francuz prowadzić kurs programowania. Wysłano ludzi, którzy pracowali z takimi maszynami na karty dziurkowane. Ponieważ dział, w którym pracowałam mial je obslugiwac (ale nie moja sekcja) wysłano kilka osób, a mnie na przyczepkę, jako, że miałam trochę studiów jakby z branży. Byliśmy w ośrodku GUSowskim w Jachrance (Francuz mówił żaszranka). Mieszkałam z koleżanką, która miała zaraz wziąć ślub tak jak ja. Inni zachowywali się jak wypuszczeni z klatek na wolność, tylko my kiedy było można uciekałyśmy do domu. I po 3 kursach (i tu pies tak kopał w drzwi, że musiałam wyjść) zrobili egzamin. Ponieważ zdałam z drugą lokatą - przenieśli mnie do tego kawałka, który obsługiwał te Logabaxy. Nie przeniesiono mnie do programowania, bo moja kierowniczka była zaangażawona w partii i w ówczesnych związkach i mnie nie puściła. W międzyczasie wyszłam za mąż. A po 1,5 roku urodziła się córka, za następne półtora druga i tak posiedziałam sobie 5 lat w domu.

Tyle na dziś, cdn wkrótce

kapciuszek : :
wrz 16 2005 próba rozliczenia samej ze sobą
Komentarze: 6

Aby się wprawić w lepszy humor, wstawiam wstawiam widoczek bielański (ulica Opatowska). Duzo jest takich zakątków, pewnie nie tylko na Bielanach, nie tylko na Mokotowie (gdzie mieszkałam przez większość mojego życia), nie tylko w Warszawie, nie tylko w Polsce. Zresztą zawsze marzyłam o wakacjach polegających na jeżdżeniu samochodem, na chybił trafił po Polsce i nocowaniu codziennie (no co drugi dzień) gdzie indziej (samochodem, bo wszędzie mozna dojechać - no nie w las, bagna itp). Ale to nieziszczalne marzenie, bo nie mam prawa jazdy, a mój mąż lubi zaplanowane wyjazdy, no i wg jego zdania byłoby to zbyt drogie.

A chcę sobie popisać o mojej pracy zawodowej, zobligowana notką Babci Małgosi.

W czasie studiów (nieskończonych) na elektronice pracowałam niecały rok w prawdziwym zakładzie produkcyjnym Chociaż początki były trudne (osoby w tamtych czasach uważane przeze mnie za starsze - tak 30-35 lat - w większości kobiety trochę się mnie bały - co tu robi taka wykształcona? - a ja musiałam pracować w swojej dziedzinie, aby móc wznawiać studia, początkowo mnie prześladowały) wspominam ten okres bardzo mile. Znalazłam grupę młodych ludzi, z niektórymi kontakty utrzymywałam też później. A i te starsze obdarzyły mnie zaufaniem i chyba żałowały, że odchodziłam na studia.

Po przerwaniu studiów znalazłam pracę w instytucji, w której po wielu reorganizacjach pracuję do dziś, Świadczy ona usługi (jest taką niby częścią, podlega ale nie do końca) urzędowi centralnemu. Najpierw pracowałam w dziale, który robił obliczenia statystyczne wykorzystując maszyny księgujące, takie połączenie maszyny do pisania z kalkulatorem, z pamięcią mechaniczną (nie wiem czy można to tak określić). Najwięcej było typu Ascota, ale było kilka fajnych, śmiesznych o nazwie Mercedes. Były czasem nieporozumienia, ale nie za duże, bo byłyśmy w podobnym wieku, chyba wszystkie jeszcze wolne (poza kierowniczką), z średnim lub tak jak ja z przerwanymi studiami. Czasem spotykałyśmy się poza pracą (dyskoteki).

Ech, wspomnienia. cdn.

kapciuszek : :