Komentarze: 6
Dziś pożegnanie a jutro ostatni dzieńw pracy. Narazie się cieszę, a co będzie np za pół roku?
Dziś pożegnanie a jutro ostatni dzieńw pracy. Narazie się cieszę, a co będzie np za pół roku?
Córki pochodziły do przedszkola od kwietnia do sierpnia i je zlikwidowano. Musieliśmy się znowu starać o przyjęcie. Po odmowie mój mąż szukał drogi jakiegoś odwołania. Trafił do człowieka do takich spraw z ramienia PZPR. Był przyzwoity i załatwił przedszkole. Nawet przepraszał, że trzeba do niego dojeżdżać. Ale akurat blisko mieszkali moi Rodzice i Mama często je odbierała.
Sierpień przeszedł, a w pracy zaczęła się organizować Solidarność. To był naprawdę entuzjazm i myślę, że te przeżycia dla naszego pokolenia są niepowtarzalne. Organizacja u mnie w pracy była tworzona głównie prze dział programistów, z którym byłyśmy zaprzyjaźnione, no i ja i kilka koleżanek też się zapisałyśmy. Zaczęły się emocjonujące wydarzenia, strajki, demonstracje i inne. Pamietam relacje z pobicia dzialaczy w Bydgoszczy, kiedy siedzialysmy w napięciu i ze łzami w oczach.. A potem grudzień 81. Tapetowaliśmy duży pokój, chciałam mieć spokój od córek i w ich pokoju postawliśmy telewizor. Miały oglądać teleranek, którego nie było. W jakimś momencie trafiliśmy na Jaruzelskiego z ogłoszeniem o powstaniu WRON. Na ulicy było strasznie. Zima, śnieg, na skrzyżowaniach czołgi (czy jak to się nazywało), żołnierze i takie piecyki. Rozmowy kontrolowane, przepustki na wyjazdy, godzina policyjna, w pracy sprawdzanie szafek, ulotki kolportowane wśród współpracowników, i pod strachem przynoszone do domu, internowanie lub aresztowanie znajomych osób i inne zdarzenia podnoszące ciśnienie. A w domu małe dzieci.
cdn
Napisałam to dziewczynom z Nocnych Rozmów Czarnej Oliwki
Przyjechałam z dwoma młodymi baronami samochodem (ja jestem baronessa).
A więc mieszkałam w apartamentach króla, miałam osobną komnatę. Panowie drugą. Najpierw spotkaliśmy się z hrabiną Lampedusy, którą koledzy już znali (ona mnie namówiła do zostania w Scholandii, po mojej chęci ucieczki z powodu różnicy wieku). Pomogła nam dostać się do rezydencjii Króla, na szóstym piętrze w wieżowcu. Królowi towarzyszył hrabia Terra Alba. On towarzył mi przy zakupach kulinarnych, które zaraz zrobilismy i w kuchni, gdzie zresztą jest fachowcem (w takiej szybkiej męskiej kuchni). Nie było czasu na jakieś wymyślne przepisy: kiełbasa na gorąco i jajecznica. Rozmowy trwały do drugiej w nocy, zresztą na różne tematy (i scholandzkie, wyborów scholandzkich - za tydzień, i na realne).
Na drugi dzień zwiedzaliśmy Poznań pod fachową opieką, bo pan Hrabia jest między innymi zawodowym przewodnikiem po Poznaniu. No i obiad też musiał być szybki: pociapany kurczak, podlany nieco jakąś wódką (to patent pana Hrabiego), usmażony, przyprawiony solą, pieprzem, ziołami, chyba prowansalskimi, i kostką suszonej cebuli, na koniec dodaliśmy soso, chyba śmietanowego w kartoniku. Do tego makaron i sałatka: sałata, kukurydza z puszki, pomidory, ogórki i papryka, i jeszcze taki sos włoski z papierka.
Wieczorem przyszło jescze dwóch książąt scholandzkich. Rozmowy równieć trwały długo. A w sobotę koło 11 wyjechaliśmy. Bardzo miło będę wspominała ten pobyt, a najdziwniejsze jest to, że tak dobrze się czuję z osobami bardzo młodymi, tylko nie wiem czy oni też.
Po 5 letnim "próżnowaniu" w domu z wielką ochota chciałam wrócić do pracy. W tym czasie poza najbliższą rodziną nie miałam prawie żadnych kontaktów towarzyskich. Byłam nieco ogłupiona no i finansowo było ciężko. Z jedzeniem pomagali trochę rodzice (Mama robiła mi jakieś zakupy i nie chciała za nie pieniędzy), Teściowa czasem sama lub przez posłów też dawała jakieś wiejskie frykasy. Ale jeśli wypadła jakaś uroczystość to ani ja ani mój M nie mieliśmy żadnego eleganckiego stroju. Czasem było mi głupio, np na chrzcinach siostrzenicy mojego M, gdzie byłam chrzestną i byłam w swetrze wydzierganym przeze mnie z prutej włoczki z mnóstwem supełków, a inne kobiety miały jakieś wspaniałe kreacje. Wtedy nie było sklepów z używaną odzieżą.
Ale okazało się, że dostanie się dziecka do przedszkola było porównywalne z dostaniem się na studia, Moje córki należą do wyżu lat siedemdziesiątych. Po wizytach w urzędzie okazało się, że mamy szczęście, bo Śródmieście gdzie było mało dzieci otworzyło przy szkole oddział dla dzieci z Mokotowa, na którym mieszkało dużo młodych ludzi i w związku z tym było większe zapotrzebowanie na takie placówki. Ponieważ był to kwiecień nie było zbyt dużo chętnych. Z tym, że musieliśmy wozić je codziennie autobusem tak z pół godziny. Ale wróciłam do pracy i mogłam wreszcie trochę odpocząc od domowego kieratu. Pracowałam na dwie zmiany i wtedy odbierał je M lub Mama. A że to były czasy kryzysu wolne ranki przydawały się do kolejek. Mama robiła zakupy mięsno-wędlinowe, ale jakieś sery czy jajka, kupowałam idąc do sklepu spożywczego na 5, otwierali go o 6 i jako jedna z pierwszych miałam jakieś szanse. Jak były drugie zmiany to jechałam do Smyka lub był taki sklep Warszawianka z konfekcją (rajstopy, skarpety, bluzki itp) na 6-7 i czekałam na otwarcie. Smyka otwierali wcześniej (8 lub9, nie pamiętam), ale inne przemysłowe o 11. Być może jest to jedna z przyczyn moich obecnych problemów z kręgosłupem.
Nie było wolnych sobót tylko pracowało się krócej, 6 godzin. Do pracy wróciłam w kwietniu 80 roku. No i przyszedł sierpień. cdn.