Komentarze: 0
Wszystkim znajomym i nieznajomym blogowiczom Wesołych Świąt, żeby nikt nie był sam w takim dniu jak Wigilia.
A zamiast dużo pisać - szopka z warszawskich Bielan:
Zdjęcia są z zeszłego roku.
Wszystkim znajomym i nieznajomym blogowiczom Wesołych Świąt, żeby nikt nie był sam w takim dniu jak Wigilia.
A zamiast dużo pisać - szopka z warszawskich Bielan:
Zdjęcia są z zeszłego roku.
że za wolno pracuję. A musiałam jeszcze przyuczać w tym zakresie koleżankę z mojego nowego pokoju.
W pracy poprzedniej byłam często wysyłana na różne pokazy i seminaria, tu rzadko ktoś gdzieś chodził, a jeśli już - to były to inne osoby. Ja czasem ze starych kontaktów dostawałam początkowo jakieś zaproszenia, ale ponieważ odbywało się to w godzinach pracy, nie dostawałam pozwolenia na chodzenie, więc zrezygnowałam, a potem zaproszenia przestały przychodzić. Prenumerowaliśmy też anglojęzyczne, specjalistyczne pisma komputerowe. Tu kiedy poprosiłam o to kierowniczkę, zbyła mnie jakąś nic nie znaczącą obietnicą.
Koleżanka, którą uczyłam była nieco wścibska i dowiadywała się o sprawy finansowe. Okazało się, że inne osoby są inaczej traktowane, ich pensje, premie i nagrody są dużo większe lub jestem w ogóle pomijana. Kiedy skończyłam 55 lat przy pomocy męż i internetu wyliczyłam sobie orientacyjnie emeryturę. Wyszło mi, że dostanę mniej więcej tyle ile zarabiam. I kiedy w lecie zaczęto mówić o reorganizacji w moim ośrodku, zaczęłam myśleć o odejściu. Nie chciałam zaczynać rozmowy o tym, że czuję się pokrzywdzona, wykorzystałam pogarszający się stan kręgosłupa i złożyłam podanie. Tylko w pewnym momencie kierowniczka zaczęła mnie namawiać do zostania, ale tylko dlatego, że bała się, że mogą zlikwidować dział przy reorganizacji i chciała, żeby było więcej pracowników. Dyrekcja ani słowa ze mną nie zamieniła, ani nie zapytano się dlaczego ani nikt mnie nie pożegnał.
Pożegnanie było miłe, a kierowniczka i B. przeprosiły mnie, że nie wszystko było jak trzeba. Ale nie chce mi się narazie nawet zajrzeć na stare śmieci, i jeżeli trochę tęsknię za innym trybem życia, to nie tęsknię za tamtą pracą. Tylko teraz wydaje mi się, że wszystko co robię nie ma sensu i jest bardzo monotonne. Czasem szukam w internecie jakiejś pracy dodatkowej ale niestety jakoś nie trafiam na nic, a zdaję sobie sprawę, że zaczynam być coraz bardziej do tyłu. Przez 3 lata ostatniej pracy pod tym względem raczej stałam w miejscu, a to oznacza cofanie.
Poczytam sobie jeszcze moje rozrachunki, ale chyba tak się złożyło, że to było jedyne wyjście, chociaż gdybym pracowała w inny sposób to pewnie bym pracowała do ostatniej chwili. No cóż, teraz mając tyle lat i coraz mniej umiejąc, muszę przyzwyczaić się do bycia gospodynią domową, co raczej nie było nigdy moim ulubionym zajęciem :(
KONIEC!
Jak już pisałam wróciłam do innego działu, niż poprzedni. Dział zajmujący się "produkcją" oprogramowania dotyczącego statystyki społecznej. Pracownicy, a właściwie pracownice, to panie (czasem na krótko zjawiał się jakiś mężczyzna, ale na ogół szybko uciekał, jeden nawet umarł w pracy) mniej więcej w moim wieku, większość panien, a niektóre już mogą od kilku lat być na emeryturze. Kierowniczka starsza ode mnie, była kilka lat mężatką, ale się rozwiodła. Osoby z tego działu znałam, ale niezbyt dobrze.
Posadzono mnie w pokoju z dwoma koleżankami. Przywitały mnie nie za bardzo życzliwie.
- Do tej pory nie mogłyśmy się doprosić o drukarkę laserową a pani od razu dostała.
- Wodę pani kierowniczka od razu załatwiła.
Woda mineralna to była normalan sprawa w lecie, a kierowniczka prawdopodobnie wykorzystała moje przyjście, aby dostać nową drukarkę.
Druga sprawa - obydwie panie paliły. Jedna z nich , ES, była przyjemniejsza i coś wspomniała. Ponieważ był sierpień, powiedziałam, na swoją zgubę, żeby narazie paliły przy otwartych oknach, a potem jakoś się umówimy. Potem poszły na urlop. Wróciłe ta mniej przyjemna, nazwijmy ją EZ. No zapaliła, mówię:
- Pani EZ, już jest zimno, okna sa zamknięte, proszę nie palić.
Udała, że nie słyszy. Za drugim papierosem powtórzyłam uwagę. A ona odpowiedziała, że dla mnie nie przestanie palić, a jej koleżanka też się na to nie zgodzi. W biurze było zabronione palenie w pokojach i były palarnie, więc mogłam to załatwić. Nawet chciał mi pomóc behapowiec, ale pierwszą moją czynnością musiało być zwrócenie się do kierowniczki. Niestety ona też paliła, więc się bałam. Poza tym miałam wobec niej dług wdzięczności, bo wtedy kiedy nikt mnie nie chciał - ona mnie przyjęła, więc głupio mi było wobec niej.
W ostatnich chwilach pobytu w tym pokoju (rok i 8 miesięcy) miałam uraz nerwowy na dźwięk zapalniczki, specjalnie przychodziłam do pracy na 6, aby być krócej w dymie (mieliśmy ruchomy czas pracy, a one przychodziły później). Chwilami myślałam, że dostanę jakiegoś ataku i zacznę krzyczeć. Pierwszą czynnością EZ po wejściu do pokoju było zamknięcie okna, a drugą zapalenie papierosa. Była albo bardzo głupia albo bardzo złośliwa. Kiedyś w ostrą zimę była awaria ogrzewania przez tydzień. Dogrzewałyśmy się jakimś piecykiem. Okna zamknięte a ona paliła (ES nie było wtedy, bo ona to chociaż otwierała okna). Rano wchodziłam do kompletnie zaśmierdniętego pokoju. Mimo mrozu otwierałam okno. A EZ dalej wchodziła, zamykała i zapalała. I chyba bardzo mnie nie lubiła, bo często jak przychodził ktoś z innego pokoju, zaczynała mówić jaka to najmniej przyjemne dzielnice Warszawy Bielany i Żoliborz, a ja tam mieszkam.
Na szczęście następne półtora roku miałam lepsze towarzystwo, bo z pokoju obok odeszła jedna kobieta na emeryturę, kierowniczka chyba widziała moją desperację i przeniosła mnie tam.
Sama sobie zarzucałam zbytnią bierność w tej sprawie, ale jak pomyślałam, w jakiej atmosferze psychicznej musiałabym przebywać, gdybym zmusiła je do niepalenia w pokoju, to wolałam zacisnąć zęby. I to jest to co kiedyś pisałam u Abs, że mną często życie rzuca a ja się temu podporządkowuję ...
No narazie tyle, bo się jeszcze rozpłaczę, to umiem
CDN
"Jeszcze w tym roku zamierzałem otworzyć butik z mymi szalikami połączony oczywiście z wielkim bankietem dla wszystkich, którzy mogli mi pomóc w dalszym rozwoju kariery, a więc wmówieniu całemu światu, że nawet kupa owinięta w złoty papierek może smakować jak pralinka, pod warunkiem jednak, że w sposób zgrabny i umiejętny przeprowadzona zostanie kampania reklamowa wyżej wymienionej kupy."
Książka jest niby śmieszna, ale niestety wydaje się prawdziwa. I mnie się nie chce żyć w takim świecie ...
Dziś Bogda mi wypomniała, że nie ma cd. A śmieszne bo miał być, napisałam się sporo, komputer się zawiesił, w wszystko wcięło, pewnie krasnoludki zabrały :).Tego samego nie odtworzę, ale spróbuję.
Opisywałam, jak się mi pracowało w drugiej firmie.Mieściła się w Śródmieściu, był dobry dojazd. Na początku byłam bardzo zestresowana. W ciągu półgodzinnej przerwy można było wyjść z budynku. W ramach ostresowywania chodziłam z M, który blisko pracował posiedzieć w kawiarni.Ale ogólnie ludzie byli zyczliwi i szybko doszłam do ładu ze swoją psychiką. Grono informatyków było nieliczne, ludzie w moim wieku. To był pomysł dyt\rektora, który dobierając takich ludzi nie musiał nami zbytnio sie zajmować. Praca szła sama a on się włączał w sprawach konfliktowych, których nie było wiele. Mogę się pochwalić, że ja czasami słuzyłam jako pośrednik między stronami. Na przykład mój kolega, z którym opiekowaliśmy się jedną aplikacją nie zawsze umiał się dogadać z dysrektor departamentu merytorycznego, i wysyłał mnie. Znana byłam jako ekspert od Excela, i kiedyś jedna z młodych dziewczyn zawołała mnie, że coś dziwnego się dzieje z literami w Excelu. Okazało się, że klawiatura pisała nie to co się wciskało, być może zalała ją. Jak jej powiedziałam, żeby zadzwoniła do kolegów administratorów, bo oni zajmowali się też obsługą techniczną, to prosiła, żebym ja to zrobiła, bo ją wysmieją i będą krzyczeć.
Aplikacja, którą ładnie mówiąc konserwowaliśmy, była stworzona przez człowieka, który juz tu nie pracował (założył prywatną firmę i czasem pracował dla tej instytucji). Projekt był bardzo dobry, ale nie wszystkie rzeczy były pokończone. Do naszych zadaż należało pilnować działania, bo było to główne oprogramowanie firmy, które zapisywało w bazie dane z podległych zakładów, kontrolowało je, tworzyło różne tabele. Ale nie tylko to robiliśmy. Departamenty miały nowe pomysły i trzeba je było "zaimplementować", czyli stworzyć nowe moduły, które działaly w ramach bazowej aplikacji. Część pomysłów była moja i myślę, że nie miałam czego się wstydzić.
Po pół roku pracy przenieśliśmy się do nowego budynku, ale daleko. Gdyby nie metro jechałabym w jedną stronę 1,5 godziny, a tak tylko 45 minut z 10 minutowym dojściem. Okolice były bardzo ładne, dzielnica willowa i pozostałości po łąkach. Na pół godzinną przerwę chodziło się teraz na spacer, bo były tam tylko sklepy z produktami śniadowniowymi.
Warunki były bardzo dobre, myślę, że zawdzięczliśmy je Pani Prezes, która jako kobieta zauważała takie sprawy. W pokoju ponad 20 metrowym byłam tylko ja z kolegą (po zmianach siedziało tam 5 czy 6 osób), kwiatki były pod całkowitą opieką specjalnie zatrudnionej pani, która nawet je podlewała i kupowała nowe, jakie chcieliśmy. W specjalnym pokoju sniadaniowym była woda przywożona w pojemnikach, lodówka, czajnik, mikrofalówka, przytulny kącik do zjedzenia i pogadania. Załatwiony był catering, oczywiście płatny, gdzie można było zamówić zestaw obiadowy.
Dobrze wspominam tę pracę, bo poza oczywistymi korzyściami finansowymi była dobrze zorganizowana. Jeśli pracowało się intensywnie w ciągu dnia, nie zostawały żadne zaległości. Oczywiście był to skutek tego, że w porozumieniu z departamentami merytorycznymi sami planowaliśmy nasze prace, a dyrektor tylko podpisywał. W ciągu 3 lat chyba tylko dwa razy była konieczność zostania trochę dłużej, a i to była raczej wina niedopatrzenia współpracy zewnętrznej.
Po połączeniu instytucji, dyrektorem od spraw informatyki został człowiek z tej drugiej firmy. Zostawił swoich informatyków, których zadaniem do tej pory poza administracją systemów było do tej pory głównie zbieranie założeń do zamówień dawanych zewnętrznym firmom. A od nas zostawił 3 osoby z 7.
Po wysłaniu kilku CV z ofertami, nie dostałam żadnej odpowiedzi. Byłam tak załamana, że zwróciłam się do mojej dawnej instytucji i byłam szczęśliwa gdy chyba z litości zostałam przyjęta z powrotem, niestety do innego działu
Nie wiedziałam co mnie jeszcze czeka ...
CDN