Tak naprawdę to lubię blogi, lubię czytać co kto napisał, jest kilka osób, które stale odwiedzam, a ponieważ nie komentuję zbyt często - to nawet nie wiedzą, że istnieję. To takie zaglądanie przez okna i podsłuchiwanie. I daje złudzenie, że mam kilka osób znajomych.
Niestety ja mam trudności z pisaniem.
Jest to podobnie jak w życiu realnym, gdzie często nie wiem jak się odezwać i dużo czasu mija, kiedy się przyzwyczaję.
To chyba kwestia wychowania no i charakteru. Mama pewnie chciała nas w jakiś sposób chronić i może nie zabraniała, ale i nie zachęcała do zabaw na podwórku. Zresztą sama też nie miała znajomych, utrzymywała kontakty tylko z najblizszą rodziną. W szkole i na studiach chyba wydawało się wszystkim, że mnie nie zależy i że jestem dumna. A to była nieśmiałość i brak wiary w siebie. Moje zycie towarzyskie było troszkę bardziej urozmaicone dopiero na wakacjach u Babci, która miała dużo znajomych i rodziny i tam miałam dużo rówieśników do zabawy.
No i jakoś tak wyszło, że mój M też nie jest zbyt towarzyski. Przez pierwsze pięć lat małżeństwa siedziałam w domu z córkami. Tego nie żałuję, ale na moje propozycje pójścia gdzieś M mówił, że nie ma pieniędzy, i nie można kogoś zaprosić bo to kosztuje. No i nie miałam ani z kim zostawić dzieci (Mama przyszła jak było potrzeba, ale to była zawsze akcja) no i nie miałam w co się ubrać. Kiedy znów zaczęłam pracować - koleżanki były, ale do pogadania na miejscu. W późniejszych latach miałam dwie (i mam do dzisiaj), z którymi czasem spotykałyśmy się na mieście. Ale zawsze miałam wrażenie, że mnie troszeczkę lekceważą, bo mój mąż nie jest dyrektorem, ani nie ma własnej firmy.
I chyba stąd jest moje zainteresowanie kontaktami netowymi.
Ale być może już niedługo, bo od paru dni mogę iść na emeryturę, a domowy internet jest tylko modemowy i niestety nie mogę namówić M aby się zgodził na coś lepszego. Uważa, że nie jest mi potrzebny.
A mój net to nie tylko blogi. Jest jeszcze Czarna Oliwka, gdzie zebrała się grupa kobiet w różnym wieku i sobie plotkujemy. No i spotkania realne ludzi z Warszawy, ale ostatnio usłyszałam, że mój udział w tym sprawia przykrość mojemu mężowi i chyba więcej nie pójdę. No chyba, że zmieni zdanie.
Może dużo osób tego nie przeczyta, bo trochę głupio tak narzekać a właściwie nie jest tak bardzo źle.